Kiedy dzwoni dzwonek, zaczyna się piekło

Polska szkoła jako arena przemocy fizycznej, psychicznej i cyfrowej. Bezlitosna sekcja tematu, który wszyscy widzą, ale o którym milczą.

LEGOWISKOOCZAMI FENRIRA

Wilk Fenrir

11/13/202516 min czytać

Temat, który rozłożę przed Tobą jak tuszę na stole sekcyjnym, miał ujrzeć światło dzienne przy okazji Dnia Nauczyciela. Bo skoro z takim zaangażowaniem pamiętamy o tych, którzy uczą, wypadałoby – nie, należy – pamiętać o tych, którzy uczą się nie tylko z podręczników, ale z codziennego survival'u w betonowej dżungli zwanej szkołą. Ten tekst powstał na specjalną prośbę jednej z Moich czytelniczek. Mam czytelników w różnym wieku, zbieram różne recenzje, między innymi te mówiące, że Moje treści pomagają. Mam nadzieję, że i ten artykuł będzie czymś więcej niż tekstem – że stanie się zwierciadłem, w którym rozpoznasz prawdę. Zwłaszcza że sam znam ten temat bardzo dobrze. Sam kiedyś byłem uczniem, a lata mijają, problem pozostaje. Co więcej – patrząc i słuchając, odnoszę wrażenie, że narasta jak nowotwór, którego nikt nie chce operować.

Powiem to bez ogródek: polska szkoła stała się areną, na której codziennie odgrywa się spektakl brutalności. Fizycznej, psychicznej, cyfrowej. Dzwonek nie tylko oznacza początek oraz koniec lekcji – oznacza rozpoczęcie polowania. W każdej klasie istnieje niewidoczna hierarchia, identyczna jak w wilczej watasze: alfa, beta, omega. I jeśli przypadnie Ci rola omega – tego na dole, tego przeznaczonego do rozszarpania – czeka Cię piekło tak wyrafinowane, że dorośli, gdyby musieli przez nie przejść, załamaliby się po tygodniu.

Nie będę owijał w bawełnę: ten artykuł jest bezlitosny, bo bezlitosna jest rzeczywistość, którą opisuję. Wilczy, bo prawda o człowieku objawia się najwyraźniej tam, gdzie struktura społeczna przypomina najprostsze, najbardziej prymitywne wzorce dominacji. I psychologiczny, bo to w psychice tych dzieci – ofiar, sprawców i świadków – zapisują się trwałe blizny, które będą krwawiły przez całe życie.

Szkoła jako laboratorium społecznego okrucieństwa

Zacznijmy od fundamentów. Polska szkoła funkcjonuje w systemie, który został zaprojektowany dekady temu i który traktuje ucznia jak surowiec do obróbki, nie jak istotę ludzką z własnymi potrzebami psychologicznymi. W strukturze, gdzie 30 młodych ludzi zamyka się w czterech ścianach przez większość dnia, siłą rzeczy powstaje mikrospołeczność rządząca się własnymi prawami. I te prawa są bezwzględne.

Spojrzyj na dzieci wokół siebie. Co drugie, może co trzecie, nosi w sobie traumę związaną ze szkołą. Nie z matematyką. Nie z egzaminami. Z drugim człowiekiem. To nie są abstrakcyjne liczby – to konkretni ludzie, których codziennie mijasz na ulicy.

Współczesna przemoc szkolna ewoluowała. To już nie tylko klasyczne bicie za rogiem czy zabieranie pieniędzy na obiady. Cyberprzemoc rozszerzyła arenę tortur na przestrzeń 24/7. Dziecko wraca do domu, a prześladowanie trwa – w grupowych czatach, na profilach społecznościowych, w komentarzach. Ofiara nie ma ucieczki. Dom przestał być schronieniem. Telefon w kieszeni to zdalne urządzenie znęcania się.

Ale jest coś, o czym rzadko się mówi: szkoła jako instytucja często jest nie rozwiązaniem, lecz częścią problemu. Nauczyciele, przytłoczeni programem, przeciążeni biurokracją, sami będący ofiarami systemowego wypalenia, najczęściej nie widzą problemu lub nie chcą go widzieć. Bo widzenie oznacza konieczność działania. A działanie to dodatkowa praca, odpowiedzialność, możliwość konfliktu z rodzicami sprawcy, który pewnie ma wpływowe koneksje.

System tworzy więc idealne warunki do rozwoju patologii. Wataha bez watahy – grupy dzieci bez rzeczywistego przewodnika, który ustanowiłby zdrowe granice. W naturze alfa wilk utrzymuje porządek siłą, ale także sprawiedliwością. W polskiej szkole alfy są brutalne, ale nikt nie chroni tych na dole hierarchii.

Psychologiczny portret sprawcy

Zacznijmy od niewygodnej prawdy: sprawca przemocy szkolnej to najczęściej nie potwór w ludzkiej skórze. To dziecko, które samo funkcjonuje w zaburzonym systemie i które nauczyło się, że przemoc jest walutą władzy.

Psychologia sprawcy jest fascynująco prosta, gdy zrozumie się jej mechanikę. W wilczym stadzie pozycję zdobywa się przez demonstrację siły. W klasie działa identycznie. Dziecko, które jest sprawcą, instynktownie wie, że atak na słabszego członka grupy:

  • Podnosi jego status – pozostali widzą, że jest "silny"

  • Daje poczucie kontroli – w świecie, gdzie dziecko często jest bezsilne (wobec rodziców, nauczycieli, systemu), przemoc nad rówieśnikiem daje złudzenie mocy

  • Odwraca uwagę – od własnych braków, własnego cierpienia, własnych traum

Sprawca to często dziecko z domu, w którym panuje przemoc, zaniedbanie emocjonalne lub system wartości promujący dominację. "Kto nie bije, ten bity" – ta pseudo-filozofia życiowa jest przekazywana z pokolenia na pokolenie jak choroba genetyczna.

Co ciekawe, część młodych sprawców ma zaburzoną empatię. Ich mózg nie reaguje normalnie na cudzy ból. Widzą łzy ofiary i czują... satysfakcję. To nie czyni ich mniej odpowiedzialnymi, ale pomaga zrozumieć, że mamy do czynienia z głębokim problemem, który wymaga nie tylko wychowawczej "rozmowy", ale prawdziwej interwencji terapeutycznej.

Istnieją też sprawcy "oportunistyczni" – Ci, którzy sami nie inicjują przemocy, ale uczestniczą, aby nie stać się celem. Wataha pozwala im przetrwać, dopóki są częścią polowania, a nie zwierzyną łowną. Ten typ sprawcy jest najbardziej podatny na interwencję, bo jego udział w przemocy wynika z lęku, nie z sadyzmu.

Przez oczy ofiary: Psychologia znęcania i mechanizmy przetrwania

Teraz spójrzmy na drugą stronę – na tego, który codziennie budzi się z zaciśniętym żołądkiem. Na dziecko, dla którego dźwięk dzwonka to nie muzyka, lecz sygnał alarmu. Ofiarę.

Kim jest ofiara? Odpowiedź jest przerażająco prosta: każdy może się nią stać. Nie istnieje profil idealnej ofiary. Może to być dziecko z nadwagą, dziecko zbyt chude, za inteligentne, za głupie, za biedne, za bogate. Inne. A w stadzie inne oznacza zagrożenie.

Jednak istnieją pewne cechy, które zwiększają ryzyko:

  • Niska asertywność – dziecko, które nie potrafi się bronić werbalnie lub fizycznie

  • Brak wsparcia społecznego – samotnik, nowy w klasie, odrzucony

  • Oznaki słabości – strach w oczach, drżący głos, unikanie kontaktu wzrokowego

  • Odmienność – inna orientacja seksualna, niepełnosprawność, pochodzenie etniczne

Co dzieje się w psychice dziecka, które dzień po dniu doświadcza przemocy?

Rozwija się wyuczona bezradność – stan, w którym ofiara przestaje wierzyć, że może cokolwiek zmienić. Zaczyna akceptować przemoc jako normalność, jako coś, na co zasługuje. "Pewnie coś jest ze mną nie tak" – to echo, które będzie rozbrzmiewać w głowie przez lata.

Następuje dysocjacja – mechanizm obronny, w którym umysł odłącza się od ciała podczas przemocy. Dziecko jest fizycznie obecne, ale psychicznie ucieka w bezpieczne miejsce w swojej głowie. To samo, co robią ofiary tortur.

Rozwijają się zaburzenia lękowe i depresyjne. Osoby, które w dzieciństwie były ofiarami przemocy rówieśniczej, mają wielokrotnie wyższe ryzyko rozwinięcia depresji w dorosłym życiu. Niektóre z nich nigdy w pełni się nie wyleczą.

A przede wszystkim – następuje zniszczenie poczucia własnej wartości. Dziecko zaczyna wierzyć w to, co słyszy: że jest nic niewarte, brzydkie, głupie, bezużyteczne. Te słowa, powtarzane dziesiątki, setki razy, stają się wewnętrznym głosem. Prześladowca zostaje zinternalizowany. Nawet gdy fizyczna przemoc się kończy, psychiczna trwa – już w głowie ofiary, już własnymi rękami.

Znałem ludzi, którzy po latach nadal sami siebie niszczyli, bo nauczyli się tego w podstawówce.

Milcząca większość: Świadkowie i struktura przyzwolenia

Jest jeszcze trzecia grupa, o której rzadko mówimy: świadkowie. Ci, którzy stoją wokół i patrzą. Ci, którzy nie biją, ale też nie bronią. Cicha wataha.

To zjawisko jest dobrze znane: gdy obecnych jest wiele osób, każda z nich czuje się mniej odpowiedzialna za interwencję. "Ktoś inny na pewno coś zrobi." Ale nikt nie robi.

Świadkowie przemocy szkolnej funkcjonują w różnych rolach:

  • Asystenci sprawcy – ci, którzy aktywnie wspierają, nawet jeśli sami nie inicjują

  • Wzmacniacze – ci, którzy śmieją się, nagrywają, publikują

  • Obserwatorzy pasywni – ci, którzy widzą, ale udają, że nie widzą

  • Potencjalni obrońcy – Ci, którzy czują współczucie, ale lęk je blokuje

Tylko niewielki procent dzieci to aktywni obrońcy – ci, którzy stanowczo przeciwstawiają się przemocy. I to właśnie oni, nie nauczyciele, nie dyrekcja, często są jedyną nadzieją dla ofiary.

Ale dlaczego większość milczy?

Strach. Prosty, prymitywny strach. "Jeśli stanę po stronie ofiary, sam się nią stanę." W logice watahy to ma sens. Bronić owcę oznacza narażenie się wilkom. A wilki zapamiętują.

Erozja empatii. Im częściej dziecko obserwuje przemoc bez konsekwencji dla sprawcy, tym bardziej normalizuje ją w swoim umyśle. Po setnym razem widok płaczącego kolegi nie wywołuje już współczucia – wywołuje obojętność. A to jest śmierć człowieczeństwa.

System szkolny nie tylko nie przeciwdziała temu zjawisku – często je wzmacnia. Kultura "nie donosić", którą część nauczycieli propaguje (nieświadomie lub celowo), to nic innego jak omerta mafijnej struktury. "Załatwcie to sami między sobą" – ta rada skierowana do dzieci to abdykacja z odpowiedzialności dorosłych i pozwolenie na dalsze funkcjonowanie wataszej hierarchii.

[SUGESTIA WIZUALNA: Fotografia lub ilustracja przedstawiająca grupę uczniów stojących w kręgu, z jedną osobą w środku – symbolika izolacji ofiary i bierności świadków]

Cyberprzemoc: Gdy polowanie nie zna granic przestrzennych

Teraz wejdźmy w najbardziej współczesny wymiar tego piekła: cyberprześladowanie.

W tradycyjnej przemocy szkolnej ofiara miała przynajmniej dom jako azyl. Teraz nie ma dokąd uciec. Smartfon, który dziecko trzyma w dłoni, to jednocześnie okno na świat i okno, przez które świat może je zaatakować o każdej porze dnia i nocy.

Cyberprzemoc jest szczególnie wyrafinowaną formą tortur, ponieważ:

  • Jest nieustanna – trwa 24/7, nie ma przerwy

  • Jest publiczna – wiadomości, zdjęcia, filmy mogą zobaczyć setki osób

  • Jest trwała – treści w internecie pozostają na zawsze, można do nich wracać

  • Jest anonimowa – sprawca może działać z ukrycia, co obniża próg zahamowań

Mechanizm jest prosty: zrobić zdjęcie ofierze w upokarzającej sytuacji, założyć profil zniesławiający, stworzyć grupę na komunikatorze, gdzie wszyscy piszą o tym, jak bardzo ofiara jest wstrętna. Każdy nowy komentarz to kolejne cięcie. Każde udostępnienie to kolejny widz w amfiteatrze męczarni.

Ofiary cyberprzemocy mają znacznie wyższy wskaźnik myśli i prób samobójczych niż ofiary tylko tradycyjnej przemocy. Dlaczego? Bo ucieczka jest niemożliwa. Dom nie chroni. Noc nie przynosi ulgi. Jedynym wyjściem zdaje się być śmierć.

I tu dochodzimy do najbardziej przerażającego aspektu: dehumanizacja przez ekran. Gdy sprawca nie widzi twarzy ofiary, gdy całość odbywa się przez interfejs aplikacji, jest jeszcze łatwiej wyłączyć empatię. Ofiara przestaje być człowiekiem – staje się awatarem, memem, targetem do trollingu. A przecież za tym ekranem jest prawdziwy człowiek, który płacze w poduszkę.

Diagnoza: Instytucjonalna nie krótkowzroczność, a ślepota: Dlaczego szkoła zawodzi

Przejdźmy teraz do najbardziej gorzkich prawd: dlaczego system szkolny jako całość nie radzi sobie z tym problemem, a często wręcz go pogłębia.

Nauczyciel jako ofiara systemu. Przeciętny polski nauczyciel pracuje w warunkach przewlekłego stresu i przeciążenia. Musi zrealizować program, wypełnić tony dokumentacji, przygotować uczniów do egzaminów. W jego klasie siedzi 30 młodych ludzi, każdy z własnymi problemami. Fizycznie nie jest w stanie wszystkiego zauważyć, wszystkiego kontrolować. A gdy zauważy – czy ma narzędzia, wiedzę, wsparcie, aby skutecznie zareagować?

Brak kompetencji. Większość nauczycieli nigdy nie została przeszkolona w rozpoznawaniu i interwencji w przypadku przemocy rówieśniczej. Nie zna mechanizmów psychologicznych ani protokołów postępowania. Gdy staje przed problemem, reaguje intuicyjnie – a intuicja bywa zgubna. "Przestańcie się przekomarzać" – ta fraza wypowiedziana wobec systematycznego znęcania się jest dla ofiary jak policzek.

Presja na spokój. Dyrekcja nie chce problemów. Rodzice nie chcą problemów. Kuratorium nie chce problemów. Więc najlepiej jest problem... zamieść pod dywan. Ofiara przeniesiona do innej klasy, sprawa zakończona. A co z tym, że to ofiara poniosła konsekwencje, nie sprawca? Wataha nauczyła się, że można bezkarnie polować.

Lęk przed konfliktami prawnymi. Gdy nauczyciel poważnie interweniuje, ryzykuje konflikt z rodzicami sprawcy. A rodzice sprawców bywają... agresywni. Pojawi się w szkole, zrobi awanturę, zagrozi pozwem. Łatwiej nic nie robić.

System tworzy więc idealne warunki dla sprawców: niski nadzór, wysokie przyzwolenie, brak konsekwencji. Raj dla drapieżników.

Świat jest niebezpieczny nie z powodu tych, którzy czynią zło, ale z powodu tych, którzy patrzą i nic nie robią. Polska szkoła jest tego doskonałym przykładem.

Blizny, które zostają: Długoterminowe skutki przemocy szkolnej

Teraz dotykamy sedna: co zostaje w psychice dziecka, które przeszło przez piekło szkolnej przemocy?

Przewlekły zespół stresu pourazowego (PTSD). Tak, dokładnie ta sama diagnoza, którą stawiamy żołnierzom powracającym z wojny. Ofiara przemocy szkolnej nosi w sobie traumę, która okresowo powraca – w flashbackach, koszmarach sennych, atakach lęku. Wystarczy zapach podobny do tego ze szkolnego korytarza, wystarczy dźwięk dzwonka – i ciało pamięta, nawet jeśli umysł próbuje zapomnieć.

Zaburzenia związane z zaufaniem i relacjami. Dorosły, który był maltretowany w szkole, często ma problemy z nawiązywaniem bliskich relacji. Nauczył się, że ludzie ranią, że nie można nikomu zaufać, że otwartość prowadzi do wykorzystania. Buduje mury, które chronią, ale też więzią.

Niska samoocena i depresja. Wewnętrzny krytyk, który rozwinął się w odpowiedzi na zewnętrzną przemoc, nie milknie nawet po latach. "Jestem nic niewart" – to przekonanie, które zostało wypalonych w psychice, funkcjonuje jak program komputerowy: automatycznie, nieświadomie, niszcząco.

Problemy zawodowe i życiowe. Osoba z historią przemocy szkolnej często ma trudności w asertywności, w karierze zawodowej (szczególnie w hierarchicznych strukturach, które przypominają szkolną watahę). Albo przeciwnie – staje się nadmiernie agresywna, powtarzając cykl przemocy, ale już w roli sprawcy.

Myśli i próby samobójcze. W najcięższych przypadkach ofiara dochodzi do wniosku, że życie nie jest warte cierpienia. Nastolatki, które doświadczają przemocy rówieśniczej, mają kilkukrotnie wyższe ryzyko samobójstwa.

Znam osobiście ludzi, którzy po 20, 30 latach nadal noszą w sobie tę traumę. Którzy drżą przed spotkaniami klasowymi. Którzy nie potrafią wysłać własnych dzieci do szkoły, bo lęk jest tak przytłaczający.

To nie są "tylko dziecięce przezywki". To nie jest "normalna część dorastania". To jest systematyczne niszczenie ludzkiej psychiki w okresie, gdy jest najbardziej podatna na uszkodzenia.

Droga wyjścia z piekła: Co może się zmienić (i dlaczego pewnie się nie zmieni)

Na koniec brutalnie szczera analiza: co można zrobić i dlaczego prawdopodobnie tego nie zrobimy.

Co należałoby zrobić:

  1. Systemowe szkolenie wszystkich nauczycieli w zakresie rozpoznawania i reagowania na przemoc. Nie jednorazowy webinar, a tym bardziej żadne szkolenia online, ale stałe, obowiązkowe, pogłębione szkolenia.

  2. Zatrudnienie psychologów szkolnych w liczbie realnej – nie jeden psycholog na 500 uczniów, ale jeden na maksymalnie 100, z prawdziwymi kompetencjami i czasem na interwencję.

  3. Zero tolerancji dla przemocy ze strony instytucji – sprawca musi ponosić konsekwencje, natychmiastowe i dotkliwe. Bez "drugich szans" dla recydywistów.

  4. Programy antyprzemocowe oparte na dowodach, nie na dobrych chęciach. Gdzie są sprawdzone rozwiązania, ale wymagają konsekwentnego wdrożenia.

  5. Edukacja rodziców – często to oni przenoszą wzorce dominacji na dzieci.

  6. Zmiany legislacyjne – ostre kary dla sprawców przemocy, także cyfrowej, z możliwością ścigania nieletnich.

Dlaczego to się nie wydarzy (albo wydarzy bardzo powoli):

  • Koszt. Wszystkie powyższe rozwiązania wymagają pieniędzy. Budżet oświaty jest już nadwyrężony.

  • Opór systemu. Zmiana wymaga przyznania, że obecny system zawodzi. Instytucje nie lubią przyznawać się do porażek.

  • Brak woli politycznej. Przemoc szkolna nie jest tematem wyborczym. Nie wygrywa się wyborów obietnicami walki z mobbingiem.

  • Społeczne przyzwolenie. "Nas też bili i jakoś wyrośliśmy" – ta mentalność jest głęboko zakorzeniona.

Prawda jest taka: zmiana wymaga rewolucji kulturowej. A społeczeństwa zmieniają się pokoleniowo, nie z dnia na dzień.

Ale to nie oznacza, że nic nie możemy zrobić. Każdy rodzic, który nauczy swoje dziecko empatii i asertywności. Każdy nauczyciel, który zareaguje, gdy zobaczy przemoc. Każdy świadek, który postanowi być obrońcą, nie widzem. To są małe ognie, które mogą rozprzestrzenić się w pożar zmiany.

Dopóki nie uczynimy problemu przemocy szkolnej w pełni świadomym, dopóty będziemy go normalizować jako "los" dzieciństwa.

Podsumowanie

Zbierzmy to, co rozłożyłem przed tobą jak mapę terytorium, które wszyscy znamy, ale o którym milczymy.

Przemoc w polskich szkołach – fizyczna, psychiczna, cyfrowa – to nie marginalny problem. To systemowa choroba, która infekuje kolejne pokolenia, przekazywana jak wirus z dziecka na dziecko, z pokolenia na pokolenie. Stworzyliśmy system edukacyjny, który bardziej przypomina arenę gladiatorów niż miejsce rozwoju i bezpieczeństwa.

Sprawca to często sam ofiara – domu, zaniedbania, braku miłości. Ofiara staje się nosicielem trwałej traumy, która będzie rzucać cień na całe życie. Świadkowie uczą się najgorszej lekcji: że przemoc jest normalna, że cierpienie innych nie jest moim problemem, że milczenie jest bezpieczniejsze niż odwaga.

System szkolny, który powinien chronić, często zawodzi. Nauczyciele są przytłoczeni, instytucje ślepe, rodzice bezbronni lub sami będący częścią problemu. Kultura przyzwolenia sprawia, że wataha może polować bez konsekwencji.

Długoterminowe skutki są druzgocące: PTSD, depresja, lęk, zaburzenia relacji, problemy zawodowe, samobójstwa. To nie są abstrakcyjne statystyki – to konkretne, zniszczone życia.

Rozwiązania istnieją. Wiemy, co trzeba zrobić. Ale wymaga to woli, pieniędzy, konsekwencji i systemowej zmiany kulturowej. I szczerze mówiąc – nie jestem optymistą.

Ale jeśli jesteś rodzicem: rozmawiaj ze swoim dzieckiem. Nie zadawaj tylko "jak tam w szkole", bo dostaniesz "ok". Pytaj konkretnie. Obserwuj zmiany w zachowaniu. Buduj zaufanie, aby dziecko mogło ci powiedzieć, gdy cierpi.

Jeśli jesteś nauczycielem: otwórz oczy. Nie ignoruj sygnałów. Reaguj. Bądź alfą wataszy, która chroni słabszych, nie alfą, która pozwala na polowanie.

Jeśli byłeś ofiarą: to, co ci zrobiono, nie definiuje twojej wartości. Trauma nie jest winą. Zasługujesz na pomoc, terapię, uzdrowienie. Blizny mogą zostać, ale nie muszą krwawić na zawsze.

A jeśli jesteś teraz tym dzieckiem w piekle: przetrzymaj. Szukaj pomocy – u dorosłego, któremu ufasz, w telefonie zaufania, gdziekolwiek. Twoje życie ma wartość. To piekło jest tymczasowe, choć teraz wydaje się wieczne. Będzie lepiej. Musi być.

Na koniec wilcza metafora, która wszystko podsumowuje: w naturze wataha przetrwa tylko wtedy, gdy chroni słabszych, gdy współpracuje, gdy alfa jest mądry, nie tylko silny. Wataha, która pożera własnych członków, skazuje się na zagładę.

Polska szkoła musi przestać być miejscem, gdzie jeden wilk żywi się drugim. Musi stać się miejscem, gdzie uczymy ludzkości, nie walki o przetrwanie.

A dopóki to się nie stanie, dopóty każdy dzwonek będzie dla kogoś sygnałem do polowania.

I to jest piekło, które sami stworzyliśmy.

Epilog: Nauczyciel jako zdrajca watahy – niewygodna prawda o tych, którzy mają nauczać i chronić

Muszę powiedzieć coś, czego nie powinienem. Coś, co wzbudzi gniew części czytelników. Ale jeśli ten artykuł miał być szczery do bólu – to teraz przyjdzie czas na najbardziej bolesną szczerość.

Patrząc wstecz na własne doświadczenia szkolne i obserwując teraźniejszość – widzę coś, o czym wszyscy wiedzą, ale głośno się nie mówi. Nauczyciele zawiedli. I wciąż zawodzą. Nie wszyscy oczywiście, ale niektórzy.

Zatrzymajmy się na moment. Bo nie rozumiem – naprawdę nie rozumiem – czy nauczyciele są źle opłacani. Rozumiem, że system ich przytłacza, że biurokracja zabija pasję, że ministerstwo traktuje ich jak tryby w maszynie. Rozumiem, że przeciętny nauczyciel ma 30 uczniów na głowę i czuje się bezsilny.

Ale to nie zwalnia z odpowiedzialności.

Przez lata obserwuję tę samą pętlę: protesty nauczycieli. Strajki. Manifestacje. Transparenty "DOŚĆ NISKICH PENSJI". Wywiady w mediach, w których pedagodzy z pasją opowiadają o tym, jak są niedoceniani, jak ciężko pracują, jak mało zarabiają. Social media pełne postów o tym, że "za 3000 zł brutto nikt nie powinien edukować przyszłych pokoleń".

I może mają rację. W kwestii zarobków się nie wypowiem bo nie widziałem kwitków z wypłaty oraz są różne rzeczy w tym zawodzie, które nauczyciele mają, a inne zawody nie mają wcale także...

Ale gdzie są protesty o przemocy w szkołach? Gdzie są transparenty "DOŚĆ PRZEMOCY RÓWIEŚNICZEJ"? Gdzie są wywiady, w których nauczyciele z taką samą pasją mówią o dzieciach, które cierpią?

Cisza.

Słyszę argument: "Ale my nie możemy, system nas krępuje, dyrekcja, rodzice, kuratorium..." Doskonale. A walkę o wynagrodzenia ten sam system też krępował. A jednak zorganizowaliście się, wyszliście na ulice, zablokowaliście egzaminy. Pokazaliście, że gdy chcecie – potraficie walczyć.

Więc dlaczego walczycie o pieniądze, ale nie o bezpieczeństwo dzieci, które Wam powierzono? Dzieci są temu winne?

Odpowiem brutalnie: bo pieniądze są namacalne, bezpośrednio was dotyczą. A ofiara przemocy w trzeciej ławce? To "trudny przypadek", "skomplikowana sytuacja rodzinna", problem, który wymaga wysiłku bez bezpośredniej gratyfikacji.

Widziałem to na własne oczy. Nauczycielka, która widziała, jak grupa dzieci systematycznie znęca się nad jednym kolegą. Co zrobiła? "Przestańcie się przekomarzać." I poszła dalej. Bo interwencja to raport do dyrektora. To rozmowa z rodzicami sprawcy, którzy będą bronić swojego "aniołka". To potencjalne problemy, kłopoty, dodatkowa praca.

Łatwiej nie widzieć.

I to jest zdrada watahy w jej najbardziej podłej formie. Alfa, który nie broni słabszych, nie jest alfą – jest tchórzem w pozycji siły.

Gdzie są programy antyprzemocowe, które moglibyście wdrażać sami? Nie musicie czekać na ministerstwo. Są konkretne, sprawdzone narzędzia, ale Wam nie zależy. Darmowe materiały w internecie. Moglibyście się zorganizować, przeprowadzić szkolenia, stworzyć oddolny ruch "zero tolerancji dla przemocy".

Ale to wymaga pracy. Dodatkowej, nieodpłatnej pracy. A wy już pracujecie dużo...

Więc nie robicie.

Pamiętam nauczyciela od biologii, który podczas przerwy siedział w pokoju nauczycielskim i wiedział – wiedział – że na korytarzu dzieje się piekło. Słyszał krzyki. Widział, jak jedno dziecko wraca do klasy z zaczerwienionymi oczami. I nie zareagował. Bo "przecież to przerwa, nie jego czas pracy".

Czas pracy. Traktujesz dziecko jak produkt na taśmie produkcyjnej – masz je w "czasie pracy", poza tym już nie twój problem.

A potem ten sam nauczyciel narzeka, że społeczeństwo nie szanuje zawodu pedagoga. Może dlatego, że pedagog pochodzi od greckiego "paidagogos" – przewodnika dzieci. A Ty nie prowadzisz, nie chronisz, nie działasz. Siedzisz w pokoju nauczycielskim i pijesz herbatę, podczas gdy kilkanaście metrów dalej dziecko przeżywa traumę, która będzie je niszczyć przez dekady.

Znam też wyjątki – nauczycieli, którzy walczą mimo wszystko. Którzy interweniują, mimo konsekwencji. Którzy tracą energie, zdrowie, czasem pracę, bo bronią ucznia przed przemocą. I to właśnie oni pokazują, jak powinno być. Ale są mniejszością. Smutną, bohaterską mniejszością.

Większość to wilki, które nauczyły się udawać owce. Narzekają na system, ale w systemie funkcjonują wygodnie. Mają wakacje, mają "święty spokój" po dzwonku, mają emeryturę po 25 latach pracy. I mają to wszystko kosztem dzieci, które zostawiają na pastwę losu.

W naturze, w grupach wilków, osobniki, które nie chronią młodych, są wyrzucane z watahy. Bo wataha wie, że jej przetrwanie zależy od ochrony następnego pokolenia.

Polska szkoła powinna wyrzucić nauczycieli, którzy nie chronią dzieci. Ale zamiast tego wyrzucamy ofiary – przenosimy je do innych klas, innych szkół, obwiniamy za "niedostosowanie społeczne".

I teraz najgorsze: część nauczycieli sama stosuje przemoc. Psychiczną. Werbalną. Publiczne upokarzanie dziecka przed klasą. Sarkazm, który niszczy pewność siebie. "Ty nigdy nic nie zrozumiesz", "Co ty w ogóle robisz w tej szkole", "Jesteś beznadziejny". To nie są "motywujące słowa", to jest przemoc emocjonalna stosowana przez osobę, która powinna być autorytetem.

A gdy dziecko się załamie, gdy zacznie płakać? "Nie bądź taki wrażliwy", "Musisz się hartować". Alfa wataha, który atakuje własne szczenięta.

Słyszałem argument: "Ale nie możemy wszystkich nauczycieli oceniać po złych przykładach". Zgoda. Ale możemy i powinniśmy oceniać całą grupę zawodową po tym, czy jako grupa reaguje na patologię we własnych szeregach. A nauczyciele milczą. Bronią się wzajemnie. Omerta. Nie donosi się na "swojego", nawet gdy "swój" niszczy dzieci.

Wiecie, co robią wilki, gdy jedno z nich zaczyna atakować młode? Wyrzucają je. Albo zabijają.

Bo wataha rozumie, że przetrwanie zależy od ochrony tego, co najsłabsze.

Drodzy nauczyciele, jeśli to czytacie: zasługujecie na lepsze warunki. Absolutnie. Ale zasłużcie też na szacunek, którego oczekujecie. A szacunek zdobywa się nie liczbą strajków, ale liczbą dzieci, które uratowaliście przed piekłem.

Przestańcie narzekać i zacznijcie działać. Nie czekajcie na ministerstwo, na dyrekcję, na rodziców. Zróbcie to sami. Zorganizujcie się. Stwórzcie sieci wsparcia. Wdrażajcie programy.

Brońcie uczniów tak, tak jak bronicie swoich pensji!

Bo jeśli nie – jesteście częścią problemu. Nie rozwiązaniem.

I historia was oceni nie po tym, ile zarabialiście, ale po tym, ile dzieci ochroniliście.

Albo ile dzieci zostawiliście na rzeź.

Wilk, który nie broni młodych, nie jest wilkiem. Jest hieną.

A hieny żywią się padliną.