Z dziennika Piromana: o mostach, które muszą spłonąć.

Zapałka w dłoni, szept instynktu przetrwania. O tym dlaczego czasem jedyną drogą naprzód jest spalenie mostów za sobą.

LEGOWISKORAGNARÖK

Wilk Fenrir

10/3/20254 min czytać

a wolf in a suit and tie with a lighter in his hand
a wolf in a suit and tie with a lighter in his hand

Zapałka w dłoni, czyli szept instynktu przetrwania

Czy zdarzyło Ci się kiedyś stać z zapałką w dłoni i patrzeć na most, który Sam(a) zbudowałeś? Patrzeć na misterną konstrukcję zaufania, wspólnych wspomnień i cichych obietnic, i czuć przemożną, palącą potrzebę, by zobaczyć to wszystko w ogniu? Bo nic, ani nikt już nic nie trzyma Cię. Ja znam to uczucie aż za dobrze. To nie jest chęć bezmyślnej destrukcji. To szept instynktu przetrwania, który mówi, że czasem jedyną drogą naprzód jest zamknięcie wszystkich dróg powrotu.

Mit Feniksa: Prawda o odrodzeniu, o której nikt nie mówi

Przez lata interesowała mnie mitologia Feniksa. Zawsze postrzegałem go jako ostateczny symbol siły i odrodzenia. Ale wiesz, co pomija się w tych wszystkich inspirujących opowieściach? Ten przerażający moment, w którym ptak sam buduje swój stos pogrzebowy. Wybiera gałęzie cynamonowca i mirry nie po to, by uwić gniazdo, ale by stworzyć ołtarz własnej zagłady. Zanim nastąpi spektakularne odrodzenie, musi najpierw zapragnąć spłonąć. Musi uznać, że jego obecna forma, jego pióra, jego pieśń – wszystko to musi obrócić się w pył. Dopiero niedawno zrozumiałem, że Feniks to nie opowieść o magii, ale metafora najbardziej radykalnego aktu miłości własnej do siebie samego.

Architekt mostów: Czas stabilności przed burzą

Był czas, kiedy byłem architektem, nie piromanem. Moje życie było starannie zaprojektowanym miastem połączonym siecią solidnych mostów. Był most do przyjaźni z dzieciństwa, wzmocniony tysiącem przegadanych nocy. Był most do relacji, która wydawała się przeznaczeniem, zbudowany na fundamencie wspólnych marzeń. Każda relacja była konstrukcją, o którą dbałem ze wszystkich sił, którą konserwowałem, i w której czułem się bezpiecznie. Wierzyłem w naprawianie. Wierzyłem w rozmowę, w drugą szansę, w cementowanie pęknięć złotem, jak w japońskiej sztuce kintsugi. Moje królestwo wydawało się stabilne, forteca nie do zdobycia.

Zapach zgnilizny i kanister z benzyną: Kryzys

Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Zdałem sobie sprawę, że niektóre z tych mostów prowadzą donikąd. Albo gorzej – prowadzą w kółko, do tych samych bolesnych miejsc. Uśmiechy stały się maskami, a cisza między słowami krzyczała głośniej niż najgorsze wyzwiska. Zrozumiałem, że dbając o te konstrukcje, pozwoliłem, by toksyczny bluszcz oplótł ich filary, zatruwając wszystko od środka. Próbowałem go wycinać, ale on odrastał, silniejszy, dusząc mnie powoli. I wtedy, w akcie desperacji, zrozumiałem swoją prawdziwą naturę. Nie jestem architektem. Jestem piromanem z powołania.

Zaczęło się od jednej iskry – niewypowiedzianej prawdy, która wymknęła mi się w chwili słabości. A potem, niemal z lubością, sięgnąłem po kanister z benzyną. To nie był impuls. To była świadoma, przemyślana decyzja. Podlewałem te mosty, które kiedyś łączyły, a teraz więziły. Każda kropla benzyny była jak słowo, którego nigdy nie odważę się wypowiedzieć. „Już nie chcę”, „to mnie niszczy”, „nie ma dla Nas powrotu”. A potem rzuciłem zapałkę. Płomienie były piękne i przerażające. Patrzyłem, jak lata historii, śmiechu i łez zwijają się w ogniu, jak deski pękają i spadają w przepaść. Niektórzy krzyczeli z drugiego brzegu, inni patrzyli w milczeniu. A Ja stałem i czułem, jak ogień oczyszcza powietrze.

Cisza na pogorzelisku: Bolesna transformacja

Kiedy ostatni płomień zgasł, nastała cisza. Nie triumfalna, ale głucha i ciężka. Stałem na pogorzelisku własnego życia, otoczony dymiącymi zgliszczami. To był mój moment zero. Nie czułem się jak feniks. Nie wzbiłem się od razu w powietrze. Długo leżałem w ciepłym jeszcze popiele, czując chłód ziemi pod spodem. Był to czas pustki, żałoby i strachu. Czy postąpiłem słusznie? Czy nie byłem po prostu potworem? Czy postąpiłbym tak znowu? Przełomem nie był spektakularny wzlot, ale pierwszy oddech w płucach wolnych od dymu. Pierwszy poranek, kiedy obudziłem się bez ciężaru udawania. Pierwsza chwila, w której cisza nie była niezręczna, ale spokojna. Transformacja nie była magiczna. Była powolnym procesem uczenia się, jak żyć na zgliszczach, które sam stworzyłem.

Mądrość z popiołu: Dlaczego niektóre granice są nieprzekraczalne

Z tego popiołu wyniosłem jedną, brutalną mądrość: niektóre mosty po prostu muszą spłonąć. Nie po to, by kogoś ukarać, ale by Siebie ocalić. Zawsze pamiętałem o innych. Jednak zapomniałem o Sobie. Nasza kultura oraz nasze społeczeństwo gloryfikują wytrwałość i przebaczenie, ale milczy o odwadze, jakiej wymaga ostateczne odejście. Uczy Nas, jak budować, ale nie jak burzyć, gdy budowla staje się grobowcem. Dziś wiem, że spalony most to nie porażka. To granica. Wyraźna, ostateczna, nieprzekraczalna. To komunikat dla wszechświata – i dla samego Siebie – że w tym miejscu kończy się stare terytorium i zaczyna nowe. To akt, który mówi: „Moje zdrowie psychiczne, Mój spokój i Moja przyszłość są ważniejsze niż ta historia”. I nie ma w tym nic złego. To najwyższa forma dbania o SIEBIE.

Twoje pogorzelisko: Zaproszenie do Wspólnej podróży

A Ty? Czy masz w swoim życiu takie spalone mosty, na które boisz się spojrzeć? Czy patrzysz na nie z żalem, czy może, gdzieś głęboko, z cichą ulgą? Może Twoje popioły też czekają, aż przestaniesz je rozgrzebywać w poszukiwaniu tego, co było, i zaczniesz szukać w nich nasion tego, co dopiero może nadejść. Ta podróż bywa samotna. Dlatego chcę, żebyś wiedział()a, że nie jesteś jedynym piromanem na tym świcie. Spotkajmy się na tym Naszym wspólnym pogorzelisku i zobaczmy, co nowego może z niego wyrosnąć.